Paweł Michalski: Gdy mówimy o ośmiotysięcznikach w kontekście Korony Himalajów, bierzemy pod uwagę szczyty główne. Na przykład w masywie Kanczendzonga (drugi co do wysokości szczyt Himalajach) znajdują się tak naprawdę cztery szczyty ponad ośmiotysięczne, ale tylko najwyższy z nich bierze się pod uwagę przy zdobywaniu Korony Himalajów. Jeśli zdobędzie się którykolwiek z niższych, nie jest on już zaliczany, choć ma również ponad osiem tys. metrów. Ten właśnie przypadek spotkał mnie na Nanga Parbat, gdzie są szczyty Południowy i Północny. Przez przypadek wszedłem z kolegami na Północny, który jest niższy od tego głównego o parę metrów. Było to więc polskie wejście, był ośmiotysięcznik, ale nie główny. Na tym polega różnica.
KW: W swoim znakomitym wystąpieniu powiedziałeś także, że cała wyprawa na Manaslu zajęła zaledwie trzy tygodnie…
PM: Nie, nie… To był skrót myślowy. Cała wyprawa zajęła pięć tygodni. Od przyjścia do bazy, czyli miejsca obiektywnie bezpiecznego do zdobycia szczytu minęło dokładnie 21 dni.
To jest – jak na ośmiotysięcznik – dobry czas, ponieważ mieliśmy odpowiedni timing, pogoda w miarę dopisywała i nasza kondycja fizyczna nas nie zawiodła.
KW: Skoro więc mówisz, że trzy tygodnie to jest dobry czas, który ośmiotysięcznik zajął ci go znacznie więcej i był najbardziej wyczerpujący?
PM: Najwięcej czasu zajął mi Broad Peak. Na wyprawie byłem dwa miesiące, przeprowadziłem dwa ataki szczytowe, ale dopiero trzeci okazał się skuteczny. Tam jednak ta przedłużająca się sytuacja była wynikiem niekorzystnej pogody. Na Manaslu wszystko zagrało idealnie, i czas, kiedy przyszliśmy do bazy, i okres, kiedy było okno pogodowe i – jak wspomniałem – nasza kondycja fizyczna. Jeszcze nigdy wcześniej nie zdarzyło się tak, że pierwotny plan zdobycia ośmiotysięcznika, sprawdził się w 100 proc.
KW: Opowiadałeś dzisiaj również o tym, że warto mieć pasję, warto wyznaczać sobie kolejne cele i starać się je osiągnąć. Jaki jest zatem twój kolejny cel?
PM: Na pewno będzie to szczyt ośmiotysięczny. Na początku lata – wówczas Himalaje – lub też w okolicach czerwca – wtedy Karakorum. Nie wiem tego jeszcze, ponieważ wszystko zależy od sponsorów, a ceny wejść na ośmiotysięczniki się różnią. Zatem dopiero kiedy uda mi się zarezerwować odpowiednie sumy u sponsorów, określę cel. Ale do wzięcia jest jeszcze dziewięć ośmiotysięczników, więc na pewno coś wybiorę (śmiech).
KW: Masz już 46 lat. Czy Twój plan docelowy obejmuje wszystkie pozostałe dziewięć?
PM: Chcę, żeby tak się stało. Ale dzisiaj nie jestem w stanie zadeklarować, że zdobędę wszystkie czternaście ośmiotysięczników. Będę po prostu jeździł na kolejne wyprawy.
Tak naprawdę jestem w samym środku najlepszego wieku na wspinaczkę wysokogórską. Jak zostało określone przez lekarzy i ekspertów od himalaizmu, najbardziej optymalny jest dla tego sportu czas pomiędzy 39 a 56 rokiem życia. Wtedy bowiem rośnie wytrzymałość. Jeśli wspinam się z dwudziestoparolatkiem, na krótkich odcinkach jest oczywiście szybszy ode mnie, jest także silniejszy, łatwiej się regeneruje. Natomiast jeżeli chodzi o akcję, która trwa szesnaście, dwadzieścia jeden godzin, okazuje się, że ten dwudziestoparolatek jest kompletnie „wyprany z sił”, a ja wciąż mam energię. Byłem na wielu wyprawach, mój organizm jest przyzwyczajony do wysokości, a wytrzymałość rośnie z wiekiem – nie wspominając już o doświadczeniu i świadomości w górach.
KW: To była trzecia wyprawa, na którą zabrałeś ze sobą flagę naszej uczelni. Imponujący jest widok logo Uniwersytetu na tle ośnieżonego stoku wiele tysięcy metrów nad poziomem morza. Szczególnie pięknie zobaczyć ją na szczycie, jak to się stało teraz…
PM: Uniwersytet jest moim miejscem pracy. Uwielbiam zajęcia ze studentami, które dają mi ogromną satysfakcję. Wstając rano, ze świadomością, że znowu spotkam się z nimi, mam uśmiech na twarzy.
Ta praca sprawia mi prawdziwą przyjemność, szczególnie że większość studentów jest pozytywnie nastawiona do przyswajania nauki. A co dla mnie ważne, mam możliwość rozwoju zarówno w kierunku naukowym, jak i dydaktycznym.
KW: Dzisiaj jednak miałeś prelekcję przed czternasto-, i piętnastolatkami. Widzisz istotną różnicę w odbiorze?
PM: O, tak, na pewno! Ludzie w ich wieku zupełnie inaczej postrzegają świat, inne mają cele, uczą się, nie pracują. Motywowanie takich osób, z mojej perspektywy jest trudniejsze, niż kiedy mówię do osób dorosłych, pracujących zawodowo.
Natomiast dzisiaj mówiłem do uczniów jednego z lepszych liceów we Wrocławiu, a wykład dotyczył motywacji i celów przez pryzmat moich doświadczeń w górach. Mam nadzieję, że ten przekaz był dla nich silniejszy i głębiej zapadł im w pamięć.
KW: Patrzyłam na twarze tych młodych ludzi, kiedy odtworzyłeś krótki filmik z wyprawy z 2016 r. na K2. Byli naprawdę zafascynowani tym, co zobaczyli. Twoja prelekcja, twoja osoba jako żywe świadectwo opowieści i do tego filmik, który nie pozostawiał złudzeń. Zdecydowali się na koniec zadać ci kilka spontanicznych pytań. Zaskoczyło cię któreś z nich?
PM: Wiele z tych pytań powtarza się podczas podobnych spotkań. Jednak dziewczyna z pierwszego rzędu, która najwidoczniej sprawdziła moją biografię, zapewne w telefonie podczas spotkania, zapytała, dlaczego mimo tylu wypraw, które nie zakończyły się zdobyciem szczytu, nie zniechęciłem się. To pytanie bezpośrednio odnosiło się przecież do tego, co mówiłem, do mojego motywacyjnego wystąpienia. Widocznie zauważyła, że zdobycie Manaslu było pierwszą od siedmiu lat wyprawą z moim udziałem zakończoną sukcesem. Sądzę, że to było bardzo przemyślane pytanie. Odpowiedziałem, że samo zdobycie szczytu, jest oczywiście celem, ale wyprawa, przebywanie w górach, towarzystwo ludzi, którzy myślą podobnie, uprawiają ten sam sport i zmierzą się z tymi samymi trudnościami, ma ogromne znaczenie. A każda kolejna wyprawa jest doświadczeniem, dzięki któremu podczas następnych jestem lepszy.
KW: Gratuluję ci sukcesu! Na zakończenie powiedz, kim są ludzie, którzy byli na Manaslu z tobą?
Byłem z dwoma kolegami. Pawłem „Przemysławem” Kopeciem (Świętokrzyski Klub Alpinistyczny), także członkiem kadry narodowej, z którym wpinałem się już wcześniej na Manaslu podczas nieudanej wyprawy w zeszłym roku. Drugim był Marek Olczak (Speleoklub Łódzki), który od dawna bardzo chciał zmierzyć się z ośmiotysięcznikiem. Obaj zresztą do tej pory zdobywali wyłącznie siedmiotysięczniki. Dla nas wszystkich więc to wejście było sukcesem.