Portal Informacje UE we Wrocławiu

Beata Stoczyńska – ekonomista i dyplomata

Data opublikowania: 11.12.2016 | aktualizacja: 16.07.2020

Beata Stoczyńska (z domu Sutuła) 
– ekonomista i dyplomata; absolwentka Wydziału Inżynieryjno-Ekonomicznego Przemysłu Akademii Ekonomicznej we Wrocławiu (1986); obecnie wicedyrektor Departamentu Azji i Pacyfiku Ministerstwa Spraw Zagranicznych. 
W latach 1992–1993 była wicedyrektorem Departamentu Ekonomicznego w Ministerstwie Współpracy Gospodarczej z Zagranicą. Od 1993 roku pracuje w Ministerstwie Spraw Zagranicznych; najpierw na stanowisku doradcy w Departamencie Afryki, Azji i Oceanii, następnie przez cztery lata jako radca w Ambasadzie RP w Australii. W latach 2000–2004 pełniła funkcję radcy ministra w Departamencie Azji i Pacyfiku, a od 2004 jego wicedyrektora oraz koordynatora dialogu europejsko-azjatyckiego ASEM. 
W listopadzie 2009 roku została mianowana przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego ambasadorem RP w Nowej Zelandii, którą to funkcję sprawowała do 2014 roku. 
Autorka wielu publikacji na temat regionu oraz krajów Azji i Pacyfiku, m.in. w „Rocznikach Spraw Międzynarodowych PISM” oraz rocznikach Azja – Pacyfik: „Gospodarka – Polityka – Społeczeństwo”. 
W 2014 roku została wyróżniona przez nasz Uniwersytet Ekonomiczny we Wrocławiu uczelnię Nagrodą Kryształowy Alumnus, przyznawaną wybitnym absolwentom. 

.
Tak się złożyło, że moje dorosłe życie wpisało się w wielkie zmiany gospodarcze, które nastąpiły w Polsce po 1990 roku. Byłam – jak to się mówi – odpowiednią osobą w odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie.


Wywiad przeprowadzony w maju 2016 r.

Urodziła się pani w Sieradzu, mieszkała w Szprotawie, ukończyła prywatne liceum ogólnokształcące w Wałbrzychu, a na studia wybrała Wrocław. Pierwszą pracę znalazła pani w Warszawie. Potem porwał panią świat – Australia, Nowa Zelandia, Azja. To niezwykle ciekawe życie...
Mam wrażenie, że od dzieciństwa miałam wpisane w swój życiorys podróżowanie i – co się z tym wiąże – zmiany miejsca zamieszkania. Kolejne etapy mojego życia, miejsca, w których mieszkałam, ludzie, których spotykałam, kształtowały moją osobowość i charakter. Wychowanie w domu pełnym miłości i akceptacji otworzyło mnie na świat i drugiego człowieka. Wydaje mi się, że wciąż mam w sobie tę ciekawość.
Mam wrażenie, że od dzieciństwa miałam wpisane w swój życiorys podróżowanie
 i – co się z tym wiąże – zmiany miejsca zamieszkania.

Czy prywatne, katolickie liceum nie było zatem kloszem chroniącym przed zbytnią ciekawością świata?
Moi rodzice zawsze przywiązywali dużą wagę do wykształcenia. Niejako rodzinną tradycją stała się nauka w tej bardzo dobrej i prestiżowej szkole. Jako pierwsza Liceum Sióstr Niepokalanek ukończyła moja starsza siostra.
To była wspaniała szkoła, świetni nauczyciele, koleżanki. Siostry zapraszały do szkoły wielu ciekawych gości: pisarzy, działaczy społecznych, którzy otwierali nam oczy na ówczesną polską rzeczywistość. Starały się nas wychowywać w duchu patriotyzmu. Uczyłam się angielskiego, łaciny i oczywiście rosyjskiego – takie to były czasy.
Angliści byli tam znakomici. Aby nam przybliżyć język wykorzystywali naprawdę skuteczne metody nauczania, w tym także piosenki, zabawy. Miałam też wymagających nauczycieli z matematyki i chemii, którzy potrafili zaszczepić zainteresowanie tymi przedmiotami. Dlatego właśnie na maturze zdawałam matematykę, chemię i angielski.
Idź na ekonomię, potem będziesz mogła robić wszystko.

Miała pani solidne wykształcenie dające prawo do wyboru różnych studiów. Gdyby nie wybrała pani Akademii Ekonomicznej, jak potoczyłoby się pani życie?
Myślałam o Akademii Rolniczej, a jednak poszłam na Akademię Ekonomiczną. W tamtych czasach nie startowało się na kilka uczelni. Wybór w dużej mierze zawdzięczam radzie mojej starszej siostry, będącej urodzoną humanistką. Powiedziała kiedyś: Idź na ekonomię, potem będziesz mogła robić wszystko. Wtedy jeszcze obowiązywały egzaminy na studia. Postanowiłam więc startować na Wydział Inżynieryjno-Ekonomiczny. Przyjechałam do Wrocławia wcześniej, przed egzaminami, i uczestniczyłam w kursach przygotowawczych. Na egzaminie wstępnym zdawałam wszystkie swoje przedmioty maturalne. Pamiętam oczekiwanie na wyniki i … radość zostania studentką.

Studia na Wydziale Inżynieryjno-Ekonomicznym (wówczas Inżynieryjno-Ekonomicznym Przemysłu) są specyficzne, niełatwe: laboratoria, dużo chemii, matematyki, fizyki, egzaminów…
Lubiłam to. Na pewno najtrudniejszy egzamin na pierwszym roku był ten u dr. Alfreda Śliwy. Kto go przeżył i zdał, studiował dalej.
Na I roku mieliśmy także rysunek techniczny, który do dziś mile wspominam. Mój ojciec był budowlańcem, może ta sympatia właśnie z tego wynikała. Lubiłam chemię organiczną, miałam zajęcia z prof. Tadeuszem Talikiem. U prof. Stefana Wrzoska zdawałam „Wybrane zagadnienia ekonomiki przemysłu spożywczego”.
Niezwykle miło wspominam zajęcia z zarządzania, które na czwartym roku prowadził Jerzy Jagoda. Miałam jedne z trudniejszych zajęć z prof. Teresą  Skrabka-Botnicką – była naprawdę wymagająca. Wspominam ją jednak jako przemiłą osobę. Przygotowywaliśmy własne prezentacje i musieliśmy się wykazać. Właśnie sobie przypomniałam, że obecny rektor prof. Andrzej Kaleta także mnie uczył. Zaczynał wtedy zajęcia na uczelni  jako młody pracownik naukowy.

Pani promotorem był prof. Stansława Urban.
Tak. I ten czas – pisania pracy i jej obrony – także wspominam dobrze. A dodam, że nie było to łatwe organizacyjnie, w czasie ostatniego rok studiów bowiem mieszkałam już w Warszawie. Miałam jednak szczęście i ogromne zrozumienie ze strony wykładowców. Uczyłam się w Warszawie, a do Wrocławia przyjeżdżałam tylko na zaliczenia i egzaminy.

Do czasu wyprowadzki do Warszawy mieszkała Pani w akademiku, w Ślężaku?
Tylko przez pierwszy rok wynajmowałam stancję. Potem rzeczywiście dostałam miejsce w akademiku. I to jest kolejne miłe studenckie wspomnienie: fantastyczne spotkania towarzyskie, koncerty, wypady w Sudety, znajomości ze studentami z innych wydziałów uczelni. Taka aktywność wpływała czasem nie najlepiej na średnią moich ocen, ale nie żałuję. Wspaniałe studenckie czasy.

Na V roku studiów została Pani warszawianką. Jak to się stało?
Wyszłam za mąż pod koniec IV roku studiów. Mój mąż jest z Warszawy.

Gdzie się poznaliście? To była wielka studencka miłość?
Wspominałam już o tym, że jestem wychowana w duchu patriotycznym i wartościach chrześcijańskich. Nic więc dziwnego, że mojego męża poznałam w… kościele. W czasach studenckich działałam aktywnie w duszpasterstwie akademickim, chodziłam na pielgrzymki, i wrocławskie, i warszawskie, a męża poznałam właśnie na rekolekcjach w stolicy. Oboje działaliśmy, zupełnie niezależnie, nie znając się jeszcze, on w Warszawie, ja we Wrocławiu, w ruchu Maitri, który niósł pomoc dzieciom z Trzeciego Świata. To była nie tyle podziemna organizacja, co nieformalna działalność, w ramach której oprócz formacji duchowej, robiliśmy bardzo konkretne rzeczy, np. szykowaliśmy paczki, potem wysyłane do Indii i Afryki.

Mąż bardzo Panią wspierał w całej historii zawodowej. A jemu jak potoczyło się życie zawodowe?
Tak, zawsze czułam wielkie wsparcie mojego męża, zresztą nie tylko jego, ale całej rodziny. Mąż ukończył studia pedagogiczne na Uniwersytecie Warszawskim – pracował najpierw na uczelni, potem w szkole, a następnie przez długie lata w samorządzie lokalnym. Zresztą do dziś angażuje się społecznie. Oczywiście, moje wyjazdy na placówki zagraniczne, trwające 4–5 lat, kiedy razem zmienialiśmy miejsce zamieszkania, miały wpływ na jego pracę zawodową. Ale oboje zgodnie postawiliśmy na dobro rodziny i bycie razem. Rodzina była zawsze dla mnie najważniejsza.
To był taki niezapomniany czas nadziei na zmiany.

Zaczęła Pani studia w 1980 roku?
Tak, zaraz po sierpniu ‘80. Na te najburzliwsze lata w powojennej historii naszego kraju przypadł mój okres studiowania na Akademii Ekonomicznej. To był taki niezapomniany czas nadziei na zmiany.

Nasza uczelnia, chociażby ze względu na profil, była chyba jednak wówczas mocno upolityczniona?
Owszem. Była grupa studentów i młodych pracowników, między innymi zgromadzona wokół Oli Natalii, mocno zaangażowanych politycznie. Jednak takich osób nie było wiele. Pamiętam Olę – była bardzo widoczna, niezwykle aktywna, nadawała kierunek i styl temu wrzeniu. Podczas strajku przyjeżdżali do nas różni ciekawi goście, dyskutowaliśmy, słuchaliśmy pieśni Jacka Kaczmarskiego, Władimira Wysockiego.
strajk-ae_kopia_1
Strajk na Akademii Ekonomicznej we Wrocławiu. Fotografia z prywatnych zbiorów Beaty Stoczyńskiej

Czy to były nocne rozmowy o przyszłości? O nowej Polsce?
To była raczej fala protestu. „Chcemy inaczej” – mówiliśmy. –„Nie zgadzamy się na to, co zastaliśmy.” Nikt z nas nie wiedział, co będzie później. Po latach nauki w liceum Sióstr Niepokalanek oraz dzięki atmosferze domu byłam mocno osadzona w duchu praworządności, byłam świadoma, że w naszym kraju nie jest tak, jak powinno być: w kwestii wolności wypowiedzi, praw człowieka, wolności zrzeszania się.
Powiedzmy jednak szczerze: nawet wtedy, gdy nastała Solidarność, nikt z nas nie był tak do końca przekonany, że naprawdę nastąpi zmiana systemu. Niemożliwym wydawała się aż taka skala przemian społecznych, politycznych i gospodarczych. Niewyobrażalna wtedy była perspektywa, że za osiem, dziewięć lat odbędą się wolne wybory. Solidarność, NZS to był ruch z którym się utożsamiałam, popierałam. Lata osiemdziesiąte były czasem nadziei na zmiany.

Dla władz uczelni także nie były to łatwe czasy. Tu buntujący się studenci, tam naciski władz partii. Rektorem uczelni był wówczas prof. Józef Kaleta. Pamięta pani jego osobę?
Tak, pamiętam. W tych dramatycznych chwilach władze uczelni starały się rozmawiać ze strajkującymi studentami.

No właśnie, w listopadzie 1981 roku wybuchł wielki strajk okupacyjny na naszej uczelni, zakończony dopiero w momencie ogłoszenia stanu wojennego 13 grudnia 1981 roku.
Strajkowali studenci wszystkich wrocławskich uczelni. Na naszej uczelni nie była to jednak masowa akcja. W strajku brała udział zaledwie kilkudziesięcioosobowa grupa, gros osób siedziało w tym czasie w akademikach. Strajk był dobrze zorganizowany, mieliśmy gdzie spać. Przyjeżdżali do nas działacze Solidarności, opowiadali, co dzieje się na innych uczelniach, w zakładach pracy. Toczyły się też dyskusje na temat demokracji, zasad wolnej gospodarki rynkowej. Pamiętam, że jednym z powodów strajku było niezgodne z procedurami mianowanie prof. Michała Hebdy rektorem Wyższej Szkoły Inżynieryjnej w Radomiu. Solidaryzowaliśmy się z tą uczelnią. Żądaliśmy ponadto wprowadzenia pod obrady sejmu społecznego projektu ustawy o szkolnictwie wyższym, zwiększenia autonomii środowiska akademickiego. Po wprowadzeniu stanu wojennego studenci zostali odesłani do domów. Przez kilka tygodni na uczelni nie było zajęć.

Jak pani dziś postrzega swoją Alma Mater?
Uważam, że Uniwersytet Ekonomiczny ma dziś bardzo dobrą renomę. Wielu wybitnych ekonomistów jest jego absolwentami. Jestem dumna z faktu ukończenia właśnie tej uczelni, tym bardziej że Alma Mater nie zapomniała o mnie.

W Warszawie szybko znalazła pani pracę?
Pamiętam, że zaczęłam szukać zatrudnienia w 1986 roku, zaraz po ukończeniu studiów, od książki telefonicznej i przeglądania firm pod kątem ukończonego przeze mnie kierunku. Patrzyłam też na firmy o profilu turystycznym, bo zawsze lubiłam podróżować i znałam język angielski. Zatrudniono mnie w wydziale analiz Biura Podróży i Turystyki, w którym zajmowałam się analizą efektywności oddziałów Biura. Moje wykształcenie bardzo tu pasowało. Wtedy sprawdziły się słowa: Idź na ekonomię, potem będziesz mogła robić wszystko. Ekonomia rzeczywiście otwierała mi drzwi także w kolejnych etapach mojej kariery zawodowej.
Tak się złożyło, że moje dorosłe życie wpisało się w wielkie zmiany gospodarcze, które nastąpiły w Polsce po 1990 roku. Byłam – jak to się mówi – odpowiednią osobą w odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie.

…moje dorosłe życie wpisało się w wielkie zmiany gospodarcze,
które nastąpiły w Polsce po 1990 roku.
Byłam – jak to się mówi – odpowiednią osobą w odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie.

W 1991 roku została pani menedżerem programu w Międzynarodowej Fundacji „Centrum Prywatyzacji”.
Tak się złożyło, że moje dorosłe życie wpisało się w wielkie zmiany gospodarcze, które nastąpiły w Polsce po 1990 roku. Byłam – jak to się mówi – odpowiednią osobą w odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie. Jako studentka nigdy nie myślałam, że będę pracowała w strukturach rządowych czy dyplomacji. Gdy zaczynałam studia mieliśmy ustrój zależny od ZSRR, trwał komunizm. Perspektywy awansu w tych obszarach były poza moimi oczekiwaniami. Zmiana polityczna przyniosła nowe szanse dla młodych ludzi, wykształconych, otwartych.
Pierwszym prawdziwym wyzwaniem zawodowym stała się dla mnie właśnie praca w Fundacji. Mój nowy pracodawca był pionierem przemian własnościowych – Fundacja powstała w wyniku zmiany systemu politycznego i gospodarczego w naszym kraju i zajmowała się kształceniem polskiej kadry na temat prywatyzacji, czym jest giełda i gospodarka rynkowa. To dla Polaków były nowe pojęcia. My, młodzi też niewiele wiedzieliśmy, ale szybko przyswajaliśmy ekonomiczne idee. W Fundacji byli zatrudniani profesorowie z USA oraz Kanady, którzy uczyli Polaków specyfiki przemian własnościowych. Uczyliśmy kadrę spółki PGNiG – naszego pierwszego poważnego klienta. Były też organizowane kursy dla członków rad nadzorczych, samorządów. Fundacja szukała wtedy młodych mogących być menedżerami konkretnych projektów. Bardzo mi pomogło wówczas moje ekonomiczne wykształcenie.

Wówczas chyba nikt nie wiedział na czym polega praca członków rad?
To naprawdę były pionierskie działania. Tworzyły się spółki akcyjne, których trzonem były zarządy i właśnie rady nadzorcze. Pamiętam pierwszą piątkę spółek, które wchodziły na nowo powstającą giełdę. Organizowaliśmy szkolenia dla maklerów giełdowych. To były trzy nurty szkoleniowe fundacji: spółki, kadra kierownicza i giełda. Organizowano także kursy dla wojewodów, których m.in. uczono, jak się znaleźć w tej nowej rzeczywistości.

Zmiany gospodarcze, które się zbiegły z rozpoczęciem mojej pracy zawodowej, ciekawość świata i wsparcie rodziny
 – to był klucz do mojej kariery.


W 1992 roku rozpoczęła pani pracę w Ministerstwie Współpracy Gospodarczej z Zagranicą.
Zmiany gospodarcze, które się zbiegły z rozpoczęciem mojej pracy zawodowej, ciekawość świata i wsparcie rodziny – to był klucz do mojej kariery. Dostałam propozycję przejścia z Centrum Prywatyzacji na stanowisko wicedyrektora departamentu ekonomicznego do Ministerstwa Współpracy Gospodarczej z Zagranicą zajmującego się prywatyzacją przedsiębiorstw handlu zagranicznego. W tym czasie moje dzieci były malutkie, córeczka miała 5 lat, a synek rok. A tu propozycja: nowa absorbująca praca. Dostałam ogromne wsparcie od mojego męża i wspólnie podjęliśmy decyzję, że nie mogę zrezygnować z tej szansy. Zmiany w gospodarce, w świecie, następowały wówczas tak szybko, że powrót do pracy po kilku latach byłby trudniejszy.

Co leżało w pani kompetencjach w Ministerstwie?
W tym departamencie opracowywałam i analizowałam koncepcje prywatyzacji spółek handlu zagranicznego, czyli tzw. central – nie były to łatwe tematy. Ten obszar później przejęły Ministerstwo Przekształceń Własnościowych, a następnie Ministerstwo Skarbu. Natomiast ja skorzystałam z zaproszenia do Ministerstwa Spraw Zagranicznych .
To był czas budowania w nowej rzeczywistości tzw. dyplomacji ekonomicznej. I ponownie moje ekonomiczne wykształcenie było przydatne. W MSZ zostałam przyjęta z otwartymi rękami. Od tego czasu moja kariera się ustabilizowała. Pracuję od dwudziestu trzech lat w Ministerstwie i cały czas zajmuję się tym samym regionem świata.

Zajmuje się pani sprawami największego oceanu i największego kontynentu na Ziemi – Pacyfiku i Azji. To ogromny obszar i niezwykła mieszanka kultur, a zatem i dyplomatycznie wyzwanie niemałe…
Śmieję się mówiąc, że obszar, którym się zajmuję rozpościera się od Afganistanu do Nowej Zelandii. Oczywiście, jest tu i Australia, i obydwie Koree, i Singapur, Japonia, Chiny, Indie – ta różnorodność kultur i struktur społeczno-politycznych jest ogromna.
Moje zadania w Ministerstwie są wynikiem zrodzonej w latach dziewięćdziesiątych w naszym kraju koncepcji prowadzenia dyplomacji ekonomicznej z tym regionem. Stwierdzono wówczas, że Polska w takich miejscach jak Azja i Pacyfik może mieć także kontakty gospodarcze, bo to one powinny być trzonem naszej współpracy z krajami regionu. Relacje polityczne powinny być wzmacniane i rozwijane dla tworzenia nowych więzi ekonomicznych.

Niemniej jest to naprawdę specyficzny region świata. Skąd ten wybór?
Od początku pracy w MSZ wydawało mi się, że dla naszej polityki zagranicznej jest to region o największych wyzwaniach, z wielkimi zmianami gospodarczymi, mogącymi w przyszłości mieć olbrzymie znaczenie dla rozwoju gospodarczego Polski. Już wtedy mówiło się, że wiek XXI będzie należał do Azji.
Pierwszy raz odwiedziłam Azję w 1994 roku na zaproszenie Instytutu Spraw Międzynarodowych w New Delhi. Spędziłam wówczas w Indiach blisko dwa miesiące.
Tworzył się jednocześnie wtedy nowy MSZ, a nas – młodych – wysyłano na studia i kursy w różne zakątki świata. Obok Polaków uczestnikami tych szkoleń byli młodzi dyplomaci z krajów Europy Środkowo-Wschodniej: Węgrzy, Czesi, Słowacy, Litwini, Łotysze. Mam z tego wyjazdu naprawdę bardzo żywe wspomnienia.


Tamten świat ma także zupełnie inny kodeks wartości, sposoby komunikacji, handlu.
Oczywiście. Analizowanie sytuacji zarówno politycznej, jak i gospodarczej to jedno z zadań Departamentu Azji i Pacyfiku. Wiedza ta pozwala nam określić priorytety współpracy z poszczególnymi krajami tego regionu. W Azji rośnie powiększa się klasa średnia. Oblicza się, że do 2030 roku azjatycka klasa średnia osiągnie 64% w skali globalnej. Kraje Azji mogą się pochwalić ciągłym wzrostem PKB, zarówno nominalnego jak i w przeliczeniu na jednego mieszkańca, rosną tam także rezerwy finansowe, następuje rozwój infrastruktury i rosną potrzeby w tym zakresie. Według Azjatyckiego Banku Rozwoju do 2020 roku Azja będzie potrzebowała na cele infrastrukturalne 770 mld rocznie.
Jednocześnie ABR wskazuje, że 75% azjatyckich gospodarstw domowych nie ma dostępu do czystej wody. Wyzwania i możliwości są więc wielkie. Również i dla Polski. Zarówno w Chinach, jak i w Japonii, Republice Korei, Singapurze, czy Malezji rośnie popyt na polskie artykuły rolno-spożywcze, meble, czyste technologie energetyczne oraz farmaceutyki.
W ramach Unii Europejskiej negocjujemy umowy o wolnym handlu z krajami azjatyckimi, tworzą one lepsze warunki dla naszych przedsiębiorców. Trzeba jednak pamiętać, że w kontaktach z Azjatami potrzeba ogromnej cierpliwości. To niemożliwe, aby raz pojechać do Chin i po prostu załatwić sprawę. Niezwykle ważne są kontakty międzyludzkie, cierpliwość, kultura stołu. To niezwykle istotne zarówno w Chinach czy Japonii, jak i w Korei. Dopiero po poznaniu się, można rozpocząć rozmowy biznesowe. Azja to dziś niezwykle innowacyjne i kreatywne kraje, pamiętajmy, że np. Republika Korei czy Japonia są liderami innowacyjności.

Poznawanie Azji zaczęła więc pani o Indii. Jak ten kraj znajdowała pani wtedy, jak widzi je pani dzisiaj?
Pamiętam, że gdy wysiadałam w 1994 roku na lotnisku w Delhi, przeżyłam szok. Na początek – termiczny: potworny upał, odmienny zapach i wielki tłum ludzi. Potem przez kolejne dwa tygodnie poznawałam świat, tak różny od europejskiego! Kraj z setkami milionów obywateli, tłumami na ulicach, z inną religią, odmiennymi uwarunkowaniami społecznymi, a jednocześnie będący otwarty na Europę – zobaczyłam, że Indie, Hindusi chcą się rozwijać, chcą pracować.
Dodam, że nie była to moja pierwsza zagraniczna podróż. Jeździłam wcześniej do Francji, Włoch, Grecji. Ale to Azja tak naprawdę otworzyła mi oczy na świat. Uczyłam się Azji także w Stanach Zjednoczonych, gdzie na Uniwersytecie Stanford byłam uczestnikiem specjalnego programu dla dyplomatów.
W Indiach szybko przybywa ludzi. Dzisiaj mieszka tam już ponad miliard osób. Już w tej chwili populacje Indii i Chin są porównywalne, a za piętnaście lat prognozy wskazują, że Hindusów będzie więcej niż Chińczyków. Niezwykle szybko rozwija się w Indiach sektor IT. W okolicach Bangaluru rosną nowe doliny krzemowe skupiające tysiące firm teleinformatycznych. Niezwykle prężnie rozwija się tam przemysł farmaceutyczny, co także jest dużą szansą dla współpracy z Polską.
Dodam, że spośród krajów azjatyckich w Indiach mamy najwięcej naszych inwestycji, m.in. właśnie w przemyśle farmaceutycznym i kosmetycznym, a także energetycznym. Premier Narendra Modi stworzył program gospodarczy, umożliwiający większe otwarcie na kontakty międzynarodowe. Chcielibyśmy, aby Polska znalazła się w orbicie zainteresowań Indii, nad tym pracujemy, o to zabiegamy.
Indie z 1994 roku, kiedy byłam tam po raz pierwszy, i dzisiejsze nie są tym samym krajem. Gdy jedzie się do Dehli, Bangaluru czy Mumbaju widać, że te miasta są dziś ogromnymi placami budowy. Powstają autostrady, infrastruktura, metro. Mrowią się ludzie i samochody. To niebywałe, co tam się dzieje! Jednocześnie Indie są tak odmienne od wszystkich innych krajów Azji, że chyba najbardziej mnie zafascynowały w całej Azji. Są i indyjskie, i europejskie, bo to Anglicy budowali struktury administracji. Te europejskie pozostałości są do dziś szanowane, doceniane. A jednocześnie to także te kolorowe Indie: kultura, kuchnia, zapachy tworzą ich oryginalność.

Nowa Zelandia. Była tam pani ambasadorem RP. Dla Polski to region nawet odleglejszy od Indii.
Spędziłam tam pięć lat, wróciłam do kraju dwa lata temu, ale przyznam, że im dalej jest od mojego pobytu, tym częściej powracam do niego pamięcią.
Funkcja ambasadora jest niezwykle zaszczytna, jednak oprócz tych ważnych reprezentacyjnych elementów, opiera się na ciągłym poszukiwaniu możliwości współpracy politycznej, gospodarczej, kulturalnej, naukowej, zarówno w formule dwustronnej, jak i na forach międzynarodowych, np. w Organizacji Narodów Zjednoczonych, gdzie Nowa Zelandia jest bardzo aktywna i aktualnie pełni funkcję niestałego członka w Radzie Bezpieczeństwa Organizacji. Trzeba jednak podkreślić, że Nowa Zelandia to przede wszystkim piękny, zielony kraj, bardzo dobrze zorganizowany. Niewielki, ale z jasno i pragmatycznie określonymi celami politycznymi oraz gospodarczymi. Mieszkają tam uprzejmi ludzie, bardzo otwarci. I choć w naszym mniemaniu żyją na końcu świata, sami uważają, że to jego początek, bo tam dzień zaczyna się o 10–12 godzin wcześniej – dziś mamy wtorek, a więc u nich za chwilę zacznie się środa. Jednocześnie, choć na początku świata i w pewnym sensie od niego izolowani, są bardzo otwarci na inne kultury, innych ludzi.
ambasador_b._stoczynska_z_mezem_i_grupa_maorysow,_auckland,_2012_rok
Ambasador Beata Stoczyńska z mężem i grupą Maorysów, Auckland (2012 rok)

Spędziła pani tam pięć lat życia. Razem z rodziną?

Wyjechałam do Nowej Zelandii w 2009 roku razem z mężem i synem. Córka kończyła już wówczas studia i została w Polsce. Szczęśliwie, dzięki nowoczesnej technologii mogliśmy praktycznie codzienne być w stałym kontakcie. Realizując swoje zadania oraz program działania, miałam wiele okazji do podróżowaniu po Nowej Zelandii, odwiedziłam praktycznie wszystkie miasta i zakątki tego kraju, gdzie spotykałam się z władzami lokalnymi, izbami gospodarczymi, ośrodkami naukowymi i kulturalnym, z którymi realizowałam projekty dwustronne, czy też organizowałam misje handlowe. Na początku swojego pobytu w Wellington zdałam sobie sprawę, że współczesna Polska i Polacy są wciąż mało znani w Nowej Zelandii. Założyłam, że dyplomacja publiczna i kulturalna zbliża oba społeczeństwa, co z kolei przekłada się na większe zainteresowanie przedsiębiorców oraz aktywniejsze relacje handlowe i inwestycyjne. Nie myliłam się – przez te pięć lat udało się prawie podwoić nasze wzajemne obroty handlowe.
maorysi_stoczynska
Uroczystość składania listów akredytacyjnych Ambasador Beaty Stoczyńskiej w rezydencji Gubernatora Generalnego Nowej Zelandii; tradycyjne maoryskie powitanie hongi

Pomimo tego, że kraj ten należy do basenu Pacyfiku, jest chyba bardzo europejski?

To prawda. Wcześniej pracowałam na placówce w Australii, która także jest w pewnym sensie europejska. Oba te kraje zasiedlane były przez Brytyjczyków już w XVIII wieku. Oczywiście w Nowej Zelandii nadal żywa jest kultura wcześniejszych mieszkańców – Maorysów i dodam, że drugim językiem urzędowym jest właśnie maoryski. Ludność maoryska to 15 proc. całej populacji Nowej Zelandii. Pamiętajmy jednak, że oficjalnie wciąż głową państwa pozostaje Królowa Elżbieta II. Jeszcze do niedawna zdecydowana większość populacji miała korzenie europejskie. Od kilku lat tendencje jednak nieco się zmieniają. Coraz więcej przybywa Azjatów, głównie Chińczyków i Hindusów. Spora grupa to ludność pochodząca w wysp Południowego Pacyfiku, głównie z Samoa, Tonga, Fidżi.
z_premierem_nowej_zelandii_p._johnem_key_w_rezydencji_ambasador_b._stoczynskiej,_wellington_2011_rok
Pani Ambasador z premierem Nowej Zelandii p. Johnem Key, Wellington (2011 rok)

Skąd zatem relacje Nowa Zelandia – Polska?

Pierwsi Polacy, osadnicy, badacze, podróżnicy trafili do Nowej Zelandii pod koniec XVIII wieku. Stosunki dyplomatyczno-konsularne utrzymywaliśmy z tym krajem już w dwudziestoleciu międzywojennym. Po II Wojnie Światowej natomiast oficjalnie zostały nawiązane w 1973 roku. W 2013 roku obchodziliśmy czterdziestą rocznicę. Była to znakomita okazji do refleksji. Nasza ambasada przygotowała książkę na temat stosunków dwustronnych, która w ciekawy sposób przedstawia wczesne początki, lata wojenne, powojenne, potem okres Solidarności, i wreszcie nasze relacje po 1989 roku, czyli po zmianach politycznych w Polsce. Mogę śmiało powiedzieć, że łączą nas więzi długoletniej przyjaźni i partnerstwa.
Nowozelandczycy bardzo cenią Polaków. Wiąże się to też z pewną historią z czasów II Wojny Światowej. W 1944 roku rząd nowozelandzki przyjął do siebie polskie sieroty syberyjskie. Przywędrowały one aż do Iranu z Armią Andersa. To było ponad 20 tys. dzieci, które czekały na swoich rodziców, na koniec wojny. Wtedy w polskim rządzie na uchodźctwie zrodziła się koncepcja, aby wystąpić do kilku zaprzyjaźnionych krajów o tymczasowe przyjęcie tych dzieci, a nie chodziło o małą ich liczbę. Polskie sieroty przyjęte zostały m.in. w Indiach, Meksyku, RPA. Rząd Nowej Zelandii, dzięki wysiłkom polskiego dyplomaty w Wellington – konsula Kazimierza Wodzickiego, zaprosił wówczas 734 dzieci. Przypłynęły z Iranu okrętem marynarki wojennej, pokonując trudy długiej podróży. To był piękny gest Nowej Zelandii. Podczas wizyt politycznych, czy rozmów na różnych szczeblach, często nawiązujemy do tej historii. To nas bardzo łączy.

Jak duża jest tam Polonia?
Całkiem spora. Dziś liczy ok. 7 tys. Polaków. Są wśród nich te wojenne sieroty, o których wcześniej wspomniałam, w dużej części zostały one w Nowej Zelandii. Teraz te osoby mają po siedemdziesiąt i więcej lat. Ich dzieci i wnuczęta czują się jednak wciąż po części Polakami.

ambasador_b._stoczynska_z_grupa_polonii_w_christchurch,_2013_rok
Ambasador Beata Stoczyńska z grupą Polonii w Christchurch (2013 rok)
Mówią po polsku?
Owszem, andersowskie dzieci mówią przepiękną polszczyzną, chociaż ich potomkowie już często nie. W Nowej Zelandii jest też spora grupa niedawno przybyłych Polaków – głównie informatyków, inżynierów, lekarzy. Polonia jest dość dobrze zorganizowana. Tworzone są stowarzyszenia, koła, kluby. W Wellington działa z dużym powodzeniem Dom Polski. Zarówno w stolicy, jak i w największym mieście Auckland, działają polscy duszpasterze, a dzieci i młodzież tańczą w zespołach folklorystycznych.

odsloniecie_tablicy_poswieconej_henrykowi_sienkiewiczowej_w_polskiej_czesci_biblioteki_publicznej_w_christchurch,_2013_rok
Odsłonięcie tablicy poświęconej Henrykowi Sienkiewiczowej w polskiej części biblioteki publicznej w Christchurch (2013 rok)

W 2014 roku powróciła pani do Polski. Dziś pani znajomość specyfiki Azji, na którą otwiera się Europa, wydaje się bezcenna. Kilka dni temu , zakończył się Europejski Kongres Gospodarczy w Katowicach, w ramach którego odbyło się Forum Współpracy Gospodarczej Europa-Chiny. Nowy Jedwabny Szlak. Wobec kryzysu Unii Europejskiej, Brexitu, spotkanie to wydaje się wytyczaniem nowej rzeczywistości gospodarczej świata.
Europejski Kongres Gospodarczy w Katowicach jest dużym międzynarodowym wydarzeniem, w którym miałam zaszczyt i przyjemność wziąć udział już po raz drugi. W tym roku uczestniczyłam w panelach poświęconych Korei Południowej, Indiom i forum na temat Chin. Nowy Jedwabny Szlak to niezwykle ciekawa chińska koncepcja geopolityczna. Jest pomysłem na to, jak połączyć Azję, w szerokim pojęciu, bo i Azję Wschodnią, Południowo-Wschodnią, i Centralną z Europą. I nie chodzi tu tylko o połączenie dwóch krajów, czy nawet regionów, bo koncepcja jest znacznie szersza, choć tak naprawdę nie wiadomo jeszcze, jak te wszystkie szlaki będą przechodziły. Jej założenia wychodzą jednak poza obszar połączeń transportowych, infrastrukturalnych, czy handlowych, w stronę kontaktów międzyludzkich. Nasz kraj ma wiele atutów ważnych w tym projekcie. Polska ma świetną pozycję geograficzną – jest bramą do Europy Środkowo-Wschodniej. Już mamy z Azją wiele połączeń, w tym z Chinami np. kolejowe z Łodzi do Chengdu, czy lotnicze Warszawa – Pekin. Mamy tez bezpośrednie loty z naszym narodowym przewoźnikiem LOT z Warszawy do Tokio, a od października tego roku do Seulu. Z portu w Gdańsku wypływają statki do Azji Wschodniej.
Relacje dyplomatyczne Polski z Chinami rozwijają się teraz niezwykle dynamicznie. Prezydent Andrzej Duda był w listopadzie 2015 roku z wizytą w Chinach, a w czerwcu będziemy gościć prezydenta Xi Jinpinga.
 
Przyznajmy jednak: do niedawna produkt z Chin kojarzył się głównie ze słabą jakością, choć warto przypomnieć, że po I wojnie światowej tak wątpliwą renomę miał każdy artykuł wyprodukowany przez Niemców, a z czasem opinia ta została całkowicie zapomniana.
Podobnie było z Japonią po II wojnie światowej, gdy otwierała się na Zachód. Produkty japońskie były wówczas traktowane jak dzisiaj  chińskie. Ale współcześnie produkty Made in Japan wiążą się z opinią najwyższej jakości.
Ten sam trend obserwujemy już z Chinami. Zmiany gospodarcze rozpoczęły się tam po 1978 roku. Premier Deng Xiaoping zapoczątkował w Chinach reformy gospodarcze, które trwają do teraz. Obecny Prezydent Xi Jinping ma wizję projektu „One Belt One Road”. Jako ekonomiści, dyplomaci, widzimy ten projekt naprawdę szeroko, może on nawet zmienić przyszły porządek świata. Jest to zupełnie nowa propozycją, która może zająć miejsce programu, który proponuje Światowa Organizacja Handlu.
 
Intrygująca jest informacja, że Polska może do Chin eksportować… żywność.
Naszym zadaniem, zadaniem polskiej administracji jest doprowadzenie do takiej sytuacji, w której Polska zwiększy swój eksport do Azji, do Chin. Jak wiadomo, mamy duży deficyt handlowy z Republiką Korei, Indiami, Japonią, Chinami. Tymczasem nasz kraj ma co sprzedawać. Naszym celem jest zatem promocja, również polskich artykułów spożywczych: produktów mlecznych, owoców, soków, mięsa wieprzowego, drobiu czyli artykułów rolno-spożywczych, których jakość jest naprawdę fantastyczna. Cały czas jednak są problemy w dopuszczeniu na rynki azjatyckie, borykamy się z barierami, nie tylko celnymi, ale i sanitarnymi ze strony i Chin , i Japonii, i Indonezji, Filipin, Malezji. Wszystkie te kraje są otwarte na świat, ale…

…każdy z nich dba o swój handel.
Rynki z jednej strony otwierają się, zawierane są umowy o wolnym handlu, zarówno dwustronne, jak i regionalne, ale z drugiej strony ochrona własnego przemysłu często pozostaje priorytetem dla tych podmiotów. Ważne jest jednak to, że chcemy siadać do stołów negocjacyjnych, że chcemy ze sobą rozmawiać.
Zupełnie inną grupą artykułów, którymi chcemy zainteresować Daleki Wschód, są maszyny górnicze oraz dzielenie się naszymi technologiami w zakresie górnictwa. Zainteresowane są nimi Chiny i Indie, Wietnam, a nowym partnerem w obszarze górnictwa jest Australia, która nie tylko inwestuje w Polsce, ale i my kupujemy tam kopalnie. Wietnam to także przemysł energetyczny.

Czy nie wyczuwa pani lęku ze strony Unii Europejskiej, Europy w związku z kontaktami z Chinami?
Jestem optymistką. Gdybym nią nie była, nie mogłabym zajmować się tym regionem. A Chiny są z pewnością wyzwaniem, nie tylko dla Polski, Unii Europejskiej, ale całego świata.

Wszystkie drogi gospodarcze prowadzą do Chin.
Gospodarka chińska jest tak wielka, że trudno ją ominąć. Już chyba wszyscy zdają sobie z tego sprawę. Wystarczy przytoczyć garść danych – łączna wartość chińskich inwestycji za granicą sięga blisko 2 bln USD, a zagranicznych w Chinach 2,5 bln USD. Roczne obroty handlowe tego kraju przekraczają 4 bln USD, a wielkość siły roboczej to 800 mln ludzi. Te dane mówią same za siebie.

Możemy oferować Azji studia w Polsce?
Edukacja i oferta dla studentów zagranicznych stają się ważnym elementem gospodarki kraju, nie tylko u nas. Mogłam to zauważyć także w Australii i Nowej Zelandii, gdzie studiują setki tysięcy młodych ludzi z Malezji, Indonezji, Chin czy Indii. W Polsce w roku akademickim 2015–2016 mamy już 6900 studentów z całej Azji, najwięcej, bo ponad 800 z Chin. Najbardziej oblegane są studia medyczne, obecnie niezwykle popularne zwłaszcza wśród Malezyjczyków i Tajwańczyków. Wiem, że i nasza Uczelnia ma w ofercie studia w języku angielskim o profilu menedżerskim i ekonomicznym – są one konkurencyjne dla Hindusów w stosunku do studiów w USA czy Wielkiej Brytanii.
Nasze placówki dyplomatyczne wspierają współpracę naukową i edukacyjną. Tak jest np. w Nowej Zelandii, gdzie polska ambasada promowała szeroką ofertę studiów ekonomicznych. Współpracowaliśmy właśnie z Uniwersytetem Ekonomiczny we Wrocławiu, Szkołą Główną Handlową w Warszawie i Uniwersytetem Jagiellońskim. Uniwersytet Wiktorii w Wellington ma podpisaną umowę z SGH o wymianie studentów i pracowników naukowych. Do Wellington przyjeżdżali młodzi pracownicy naukowi, by wymienić doświadczenia w sposobach przekazywania wiedzy w zakresie managementu i finansów. To naprawdę ogromny obszar dla wzajemnej wymiany intelektualnej.
Bierzemy także udział w targach edukacyjnych organizowanych w Malezji, Chinach, Singapurze, Indonezji, Republice Korei, Japonii. Uważam, że Azja jest w zasięgu rekrutacji naszych polskich uczelni. Potrzebna jest jeszcze większa promocja naszej oferty, dobre materiały informacyjne w językach angielskim, ale także w chińskim i koreańskim. Dobrze też, aby na targach obecni byli przedstawiciele szkół wyższych z Polski. Sama obecność dyplomatów to nie wszystko, informacja z pierwszej ręki jest kluczowa.

Eksport – to hasło łączące MSZ z Ministerstwem Rozwoju.
Ministerstwo Rozwoju pracuje nad koncepcją utworzenia jednej agencji wspierania eksportu, ponieważ dziś kompetencje w tym zakresie są rozrzucone pomiędzy wiele instytucji. Tak jak wszystkie inwestycje są skupione w Państwowej Agencji Inwestycji Zagranicznych, tak eksport jest rozproszony po różnych podmiotach. To od zawsze była bolączka poprzednich administracji. Widzę, że Ministerstwo Rozwoju pracuje nad tym tematem i trzymam kciuki za powstanie takiego ośrodka. Potrzebna nam jest bowiem silna instytucja, która będzie wspierać polski eksport małych i średnich przedsiębiorstw, nie tylko tych ogromnych. Mamy dużo do zaoferowania: w obszarze górnictwa, energetyki, „zielonych” technologii, mamy – jak mówiłam już – artykuły rolno-spożywcze, farmaceutyki, kosmetyki, np. firma Inglot jest znana w Australii, w Korei Południowej, w Chinach, Singapurze, Malezji, na Filipinach. Nasze placówki dyplomatyczne oczywiście wspierają polskich przedsiębiorców swoją wiedzą i doświadczeniem na konkretnych rynkach. Potrzebna jest jednak wyspecjalizowana, profesjonalna agencja ze swoimi przedstawicielstwami za granicą.

Wydarzenia polityczne, zamachy, wpływają także na rozwój gospodarczy świata. Zastanawiamy się nawet jak wpłyną na losy Unii Europejskiej. Pani ma pod swoją pieczą bardzo gorący obszar świata.
Świat to naczynie połączone. Jestem za mądrością, spokojem, dyplomacją w rozwiazywaniu tych wszystkich globalnych bolączek. Kwestie bezpieczeństwa są nierozłącznie związane z gospodarką. Tam, gdzie jest bezpiecznie, następuje rozwój gospodarczy, tam przedsiębiorcy są aktywni. Dla Polski, i całej Unii Europejskiej, region Azji to ważne rynki zbytu i inwestycyjne. Abyśmy mogli dalej rozwijać współpracę gospodarcza, musi tam być bezpiecznie.

Potrzebna jest szczera i uczciwa debata unijnych przywódców.
Pod uwagę powinny być brane głosy społeczeństw.


Popatrzmy na wielką mapę świata, która zdobi pani gabinet. Jak pani widzi świat w 2020 roku? Czy przetrwa Unia Europejska?
Mam nadzieję, że te wszystkie wyzwania jeszcze bardzie wzmocnią Unię. To, co się dziś dzieje tak dynamicznie – kryzys euro, migracje, Brexit – jest impulsem do zastanowienia się, w jakim kierunku Unia powinna podążać. Potrzebna jest szczera i uczciwa debata unijnych przywódców. Pod uwagę powinny być brane głosy społeczeństw. Myślę, że Unię można porównać do rodziny. Każdy z jej członków czasem zmuszony jest do kompromisu, dostosowania się do reszty rodziny. Doświadczamy tego na co dzień i wiemy, że w ogólnym rozrachunku rodzina na tym korzysta.
W obliczu dziejących się zmian powinien być jeszcze bardziej eksponowany charakter gospodarczy Unii – wspieranie się, wymiana towarów, siły roboczej, inwestycje, budowanie silnego bloku ekonomicznego.
Powinniśmy być także  świadomi tego, że Chiny będą rosły w siłę i polityczną, i gospodarczą, a Indie nie będą patrzyły na to z obojętnością. Poszczególne kraje i regiony będą tworzyły sieć wzajemnych handlowych i inwestycyjnych zależności, choćby wspomnieć o umowie TPP, czyli Trans Pacific Partnership. Kluczowe znaczenie ma polityka USA i Rosji wobec tego regionu.
stoczynskamg_1769
Spotkanie z okazji Polskiej Prezydencji w Unii Europejskiej, Wellington (2011 rok)

Rozmawiamy pod koniec maja 2016 roku. W lipcu czeka nas wielkie międzynarodowe wydarzenie – wizyta Ojca Świętego Franciszka w ramach Światowych Dni Młodzieży? W jaki sposób MSZ jest zaangażowany w organizację ŚDM?

Ministerstwo jest głównie zaangażowane w dostarczanie usług wizowych. Na całym świecie zostały utworzone dodatkowe punkty konsularne i wizowe, szczególnie w krajach, z których spodziewamy się najwięcej pielgrzymów. Zaliczamy do nich Filipiny – wielki stumilionowy kraj katolicki. Ale na ŚDM będą też przybywać młodzi ludzie z Tajwanu, Korei Południowej i antypodów. Z regionu Azji i Pacyfiku spodziewamy się ok. 13 tys. pielgrzymów.
 
Kobieta-dyplomata czy mężczyzna-dyplomata ma łatwiej w tym zawodzie?
Wśród ambasadorów zwykle ok. 10-20 proc. stanowią kobiety, nie tylko w Polsce, ale w wielu krajach. W Azji wiele z nich sprawuje bądź sprawowało władzę, warto wspomnieć tu m.in. Indie, czy Pakistan, aktualnie prezydentem Korei Południowej jest kobieta, w Australii ministrem spraw zagranicznych, a w Nowej Zelandii gubernatorem generalnym. Bycie kobietą w tym zawodzie może być dodatkowym atutem, kobiety bowiem bywają skrupulatne, dokładne, racjonalne i skoncentrowane na osiąganiu celów.

Znajduje Pani jeszcze czas na marzenia?
Należę do osób uwielbiających planować. Chcę jeszcze bardziej poznawać świat, inne kultury, odkrywać nowe zakątki. Ale owszem mam jedno marzenie, dość konkretne. Od dzieciństwa bardzo dużo czytam, wręcz pochłaniam książki. Marzy mi się napisanie własnej powieści diplomatic fiction, zawierającej watki sensacyjne, której akcja rozgrywa się w doskonale znanych mi plenerach antypodów i Orientu.
 
rozmawiała Tamara Chorążyczewska
WydrukujWyślij do znajomego

ARCHIWALNE NUMERY

Wybrane artykuły z Portalu

zamknij
Nasza strona korzysta z plików cookies. Zachowamy na Twoim komputerze plik cookie, który umożliwi zbieranie podstawowych informacji o Twojej wizycie.
Przeczytaj jak wyłączyć pliki cookiesRozumiem