Portal Informacje UE we Wrocławiu

Postscriptum do recenzji książki Urbanka "Genialni. Lwowska szkoła matematyczna"

Data opublikowania: 05.12.2016 | aktualizacja: 08.12.2016


Wrocław ma również swoich genialnych.

Wrocław ma również swoich genialnych. Trzy punkty nieleżące na linii prostej wyznaczają dokładnie jedną płaszczyznę; trójnóg nigdy się nie chwieje. Na wzór szkoły matematycznej lwowskiej i warszawskiej próbowano we Wrocławiu stworzyć swoiste centrum nauki. Mimo obecności tu Steinhausa – jednego z twórców szkoły lwowskiej – i kilku wybitnych młodych matematyków, spośród których można wymienić Kazimierza Urbanika, Jana Mycielskiego i Czesława Nardzewskiego, nie powstała tu licząca się w świecie matematycznym szkoła naukowa. Nawiasem mówiąc Mycielski bardzo szybko porzucił Wrocław i wybrał Stany Zjednoczone. Były, owszem zastosowania matematyki w medycynie, w antropologii, w przemyśle węglowym i odzieżowym, lecz trudno to nazwać szkołą.
Wrocław był niewątpliwie po roku 1945 w pierwszej trójce, z Warszawą i Krakowem, liczących się ośrodków naukowych Polski. Matematyka światowa drepcze w miejscu. Postęp jest tylko pozorny, chociaż niektórym wynikom nadaje się wielki rozgłos jak osiągnięciom sportowym. Procesy stochastyczne to ciągi uogólnione miar probabilistycznych specyficznie powiązanych między sobą; zależności między miarami definiują charakter procesu. Jednakowoż walor praktyczny procesów stochastycznych jest niemal zerowy. Znanego wrocławskiego specjalistę dziennikarz telewizyjny pytał ongiś o użyteczność budowanej przez niego teorii prognozy. Chociaż oczekiwał odpowiedzi sławiącej walor praktyczny matematyki, otrzymał wzmiankę o nikłym znaczeniu praktycznym tych badań: jest to bowiem tylko idea prognozy i nic więcej. Dobrze postawiony w świecie nauki ten uczony, członek akademii nauk, nie zdobył się na łatwe pochlebstwo pod adresem matematyki. Pochlebnie to świadczy o jego naukowym morale i etyce zawodowej. Bez matematyki, jest to święta prawda, nie ma prognoz meteorologicznych, jednak meteorolodzy nie używają teorii prognozy korzystającej z pojęcia przestrzeni Hilberta. Obserwują ruch powietrza, jego temperaturę, posługują się analogią i rachują procenty. Szkoła matematyczna we Wrocławiu niepowstanie szybko, chyba że zmądrzejemy i odrzucimy pozorną naukę o niczym, matematyka zaś stanie się wiedzą o świecie fizycznym. Specjalnością Wrocławia była probabilistyka, metamatematyka i algebry abstrakcyjne. Oprócz probabilistyki którą można zredukować do nauki o procentach pozostałe dwie dziedziny są odmianą rozważań o niczym.

27 maja 2016 roku (w piątek) w Instytucie Informatyki Uniwersytetu Wrocławskiego odbyła się sesja naukowa poświęcona pamięci Czesława Rylla Nardzewskiego z powodu 90 rocznicy urodzin i upamiętnienia jego śmierci w ubiegłym 2015 roku. Pogrzeb na cmentarzu Grabiszyńskim we Wrocławiu zgromadził 196 żałobników jak dwukrotnie skrupulatnie przeliczył obecny rachunkowy pedant. W sesji naukowej uczestniczyło około sto osób. Wygłoszono cztery referaty. Dwa pierwsze miały charakter probabilistyczny, trzeci był swego rodzaju tańcem pokazującym jak doskonali się wyniki, a ostatni czwarty dotyczył kategoryczności teorii naukowych. Pierwszy referent Nardzewskiego nazywał poufale Sławkiem i zachwycał się nad ósemką która pojawiła się w twierdzeniu. Ósemka miała dla referenta religijny charakter; zapomniano że podzbiorów w zbiorze trójelementowym jest osiem, zapomniano o ośmiu ewangelicznych błogosławieństwach, a powołano się na Buddyjskie i Chińskie powiązania. Referat drugi był kontra punktem do wystąpienia pierwszego. Pierwszy profesor wszystko wiedział lecz mało mówił bo uważał, że słuchacze nie pojmą głębi jego myśli. Drugi zaś przeciwnie, skromnie uważał, że mało wie i jego wiedza jest raczej płytka a słuchacze doskonale znają przedmiot, więc także się streszczał. W trzecim referacie raczej przetańczonym niż mówionym pojawiło się pojecie twierdzenia w formie skończonej, idealnej, perfekcyjnej; prawo nauki jest właśnie takim twierdzeniem. To prawo nauki nie było wyraźnie widoczne; można go chyba streścić w fredrowskiej zasadzie: z kijka grubego da się wystrugać kijek cienki. Jeśli funkcja gruba jest ciągła, to istnieje funkcja cienka – również ciągła – zawarta w tej grubej. Czwarty referat dotyczył kategoryczności, czyli pytania kiedy teoria ma jeden tylko model. Jeśli świat jest dostatecznie liczny, powiedzmy liczy przedmiotów alef z indeksem 47, to każda teoria w tym świecie jest kategoryczna – takiego uniwersum zwyczajnie nie ma. Słuchaczowi tych referatów, niby matematycznych, a więc naukowych, przychodziła uparcie do głowy książka Karola Marksa Nędza filozofii – Misere de la philosophie. Ale matematyka to twierdzenie Talesa, twierdzenie Pitagorasa i metoda wyczerpywania Archimedesa, a więc coś tak ważnego i pięknego że te czarne myśli Marksa rozwiewało dzieło Boethiusa Consolatio philosophiae. Myśli, czarne i złe, jasne i dobre, zmieniały się jak w kalejdoskopie. Czterej wybitni specjaliści budowali pomnik Nardzewskiemu przy okazji tworząc postumenty pod własne monumenty wokół pomnika swego nauczyciela. Po kawie serwowanej w Instytucie Matematycznym Uniwersytetu w audytorium imienia Steinhausa, odbyła się sesja wspomnieniowa zorganizowana przez Polskie Towarzystwo Matematyczne. Tutaj polerowano i woskowano wystawiony poprzednio pomnik Nardzewskiego. Naturalnie mówcy popisywali się zażyłą znajomością ze Sławkiem. Demonstrowano fotografie z których najlepsza przedstawiała Sławka na tle kory starego dębu. Obrazki te, pomijając piękny dąb, pokazywały naturalnie matematyków ze środowiska wrocławskiego. Znaczenie osoby jest pochodną rzędu. który zajmuje na zdjęciu. Pierwszy szereg zarezerwowany był dla Steinhausa, Marczewskiego i Hartmanna. Na żadnym z tych zdjęć naturalnie recenzenta nie było, więc nie odważył się zabrać głosu w sprawie tyczącej się świetlanej pamięci Sławka. Po raz pierwszy to nazwisko usłyszałem około roku 1957 na studiach matematycznych w Uniwersytecie Wrocławskim. Czesław Ryll Nardzewski, zwany krótko przez studentów Ryllem, uchodził za genialnego młodego uczonego rozwiązującego problemy matematyczne tak jak Aleksander Wielki węzeł gordyjski. Dla czwartego roku studiów zaproponowano wykład Rylla – chyba z teorii miary – na który naturalnie się zapisałem. Kurs ten jednak po dwóch lub trzech zajęciach przejął ktoś inny z nieznanych dla studentów powodów. Z tych kilku zajęć nie pamiętam wiele; były to zajęcia zwyczajne, nie budzące jakichś specjalnych emocji. Kilka razy widziałem Rylla w kinie Warszawa w towarzystwie pewnie żony. Raz rozmawiałem z nim przez telefon; kto dzwonił do kogo nie pamiętam, nie pamiętam też tematu rozmowy. Przypuszczalnie mówiliśmy o pobycie profesora Włodzimierza Odyńca we Wrocławiu. Domysł ten potwierdza referat Odyńca w Polskim Towarzystwie matematycznym; mówił o zastosowaniu zasady dualności programowania liniowego w analizie Fouriera. Na odczycie tym miałem przyjemność siedzieć tuż za plecami Nardzewskiego. Miał włosy falowane jakie często widzi się wśród ludzi uzdolnionych artystycznie – poetów, muzyków, uczonych. Ostatnie zdarzenie odnoszące się do Rylla znam z relacji swego młodszego kolegi, dziś znanego specjalisty od rachunkowości. Było to w czasach przejściowych trudności w zaopatrzeniu za towarzysza Gierka. Kolejka, więc mój kolega staje i dopiero wśród uczestników ogonka dowiaduje się co tu dają. Otóż dają jak na ówczesne warunki pięknie wydaną, luksusową niemal, jednotomową Encyklopedię Powszechną Państwowego Wydawnictwa Naukowego. Książka kosztowała około trzysta złotych, a tych pieniędzy mój kolejkowicz nie miał przy sobie. Poprosił nieznanego sobie sąsiada o pożyczkę, a ten bez skrupułów dał mu pieniądze, po wymianie naturalnie adresów. Gdy kilka godzin później zwracał dług wierzycielowi ten oświadczył: - Niepotrzebnie się pan fatygował, ja na zwrot tych pieniędzy wcale nie liczyłem. Niezwykłym wierzycielem był profesor zwyczajny Czesław Ryll Nardzewski.

10 sierpnia 2016 roku poprosiłem doktora Mieczysława Kłeczka o podanie pięciu najwybitniejszych wrocławskich matematyków po roku 1945. Bez zastanowienia wymienił cztery nazwiska: Władysław Ślebodziński, Kazimierz Urbanik, Czesław Nardzewski, Hugo Steinhaus w tej właśnie kolejności; po chwili namysłu dodał do tej czwórki Edwarda Marczewskiego. Ślebodziński był promotorem rozprawy doktorskiej Kłeczka. Przypuszczalnie fakt ten, obok wkładu Ślewodzińskiego w teorię form różniczkowych, wpłynął na kolejność nazwisk. Z piątki wymienionej przez Kłeczka popiersie we wrocławskim ratuszu ma tylko Steinhaus. Na ulicy Włodkowica pod numerem 11 jest restauracja Steinhaus, której godłem jest piękna karykatura tego matematyka zrobiona przez Leona Jeśmanowicza (restauracja chwilowo jest zamknięta). Serwowano tam dania kuchni żydowskiej i lwowskiej.
Typy profesora Bolesława Kopocińskiego (z 19 sierpnia 2016 r.) w materii wrocławskich geniuszy matematycznych, to: Marczewski, Nardzewski, Steinhaus, Ślebodziński i również po chwili zastanowienia Urbanik na końcu. Porządek ustala wagi: pierwsze miejsce pięć punktów, a za każde następne o jeden punkt mniej od poprzedniego. Jak widać w obu odpowiedziach na ankietę zbiór osób jest ten sam, lecz inna kolejność, inna preferencja – relacja zwrotna i przechodnia. Wygenerowana łączna preferencja na pierwszym miejscu stawia Nardzewskiego i Ślewodzińskiego, którzy mają po siedem punktów, w środku jest Marczewski z sześcioma punktami, a zamykają listę Steinhaus i Urbanik którzy mają po pięć punktów. Ta piątka wydaje się być dobrze wybrana, bo dzieli się w sposób naturalny na trzy podzbiory. Nie jest to jednak jednorodny zespół uczonych związanych i zjednoczonych wspólną ideą jak to było w szkole lwowskiej. Wybór sześciu najważniejszych wrocławskich matematyków jest zadaniem trudniejszym. W podręcznej szybkiej pamięci mamy tylko kilka nazwisk – trzy lub cztery. Powyższe preferencje nauczycieli akademickich uzupełnia, ożywia i rozszerza lista nauczyciela szkoły średniej – magister Lucyny Nowakowskiej. Kolejno proponuje ona: Steinhausa, Urbanika, Marczewskiego, Nardzewskiego i Bronisława Knastera.

24 sierpnia 2016 roku ankietowano również profesora Ryszarda Jasińskiego. Proponuje on Rylla, Steinhausa, Marczewskiego, Knastera i Urbanika uznać za tych najważniejszych. Jasiński napisał u Nardzewskiego piękną pracę magisterską, na poziomie rozprawy doktorskiej, poświęconą aksjomatycznej definicji zbioru wypukłego. Różnica wieku – około dziesięć lat skutkuje nieznajomością Ślebodzińskiego; studenci Uniwersytetu Wrocławskiego nie słyszeli o tym profesorze Politechniki. Cztery ankiety dają łączną preferencję obejmującą zbiór sześcioelementowy. Pierwsze miejsce zajmują Nardzewski i Steinhaus po czternaście punktów, następnie Marczewski dwanaście punktów, Urbanik dziesięć, Ślebodziński siedem i Knaster trzy punkty. Pierwsza piątka jest widoczna, ale czy to ta właściwa? Kto jest szósty? Czy Knaster, a może Stanisław Hartmann, lub Witold Wolibner? Zbiorowa preferencja odzwierciedla, mówiąc dzisiejszym językiem handlowym marketing własnej osoby. O publicity najbardziej dbali Nardzewski i Steinhaus; czynili to bardzo dyskretnie, ale skutecznie jak widać. Steinhaus był niewątpliwie szpakami hodowany. Najmniej o wpływy troszczyli się Knaster i Ślebodziński. Wszystkich wymienionych tu matematyków karykaturował Leon Jeśmanowicz. Szczególnie piękna jest karykatura Edwarda Marczewskiego, w którego oczach zawsze błyszczały dwie iskierki. Marczewski wśród matematyków był arbitrem elegancji, salonowych manier i najlepszej kindersztuby. Jeśmanowicz karykaturował tylko wybitnych, więc jego karykatura uszlachetnia. W Instytucie Matematycznym Uniwersytetu trzy sale amfiteatralne noszą kolejno nazwiska: Marczewskiego, Steinhausa i Ślebodzińskiego. Steinhaus, Marczewski, Ślewodziński i Knaster mają we Wrocławiu swoje ulice.

Moja wielka piątka matematycznego Wrocławia, to Urbanik pierwszy, później Steinhaus, dalej Knaster, po nim Ślebodziński i na końcu Marczewski. Porządek generowany przez te ankiety, to następująca kolejność wyróżnionej szóstki: pierwszy Steinhaus z 18 punktami, drugi Urbanik z 15 punktami, trzeci Nardzewski ma 14 punktów, czwarty Marczewski 13, piąty jest Ślebodziński z 9 punktami i listę zamyka Knaster mający tylko 6 punktów. Ponad przeciętną, 25/2 punkta, zebrali: Steinhaus, Urbanik, Nardzewski i Marczewski; wydaje się że jest to dobry, adekwatny wybór.

Profesor – znawca prawa finansowego – Lesław Adam był lwowskim kolegą Steinhausa. Odwiedzał go również po wojnie we Wrocławiu. Steinhaus zajmował górną połowę willi na Biskupinie; na parterze było królestwo Knastera. W salonie u Knastera, dywan był podwinięty, stała duża szkolna tablica. Na podłodze leżała gruba warstwa miału z wycieranej na sucho tablicy. Pod ścianą, osypaną białym pyłem widać było porzuconą niedbale 50 tomową wielką radziecka encyklopedię. Seminaria – zwane knasteriami – trwały kilka godzin. Jeden z uczestników systematycznie w tym czasie zdrowo drzemał. W przerwie żona Knastera częstowała kanapkami i herbatą. Przynosiła piramidę kanapek na dużej srebrnej tacy. Tak podobno było na seminariach u Hilberta. Wracajmy jednak na górę do Steinhausa. Tu na dywanie siedzi gospodarz z Adamem i zabawiają się puszczaniem bąka. Naśladują chłopca ze znanego obrazu Chardina. Matematyk objaśnia prawnikowi mechanikę nieba bez dzieła Laplacea – wystarcza mu wirujący bąk. W tanecznym ruchu frygi widać harmonię sfer niebieskich, a w jej szumie można usłyszeć muzykę niebiańską. Trzeba mieć tylko oczy i uszy Steinhausa.

Profesor Antoni Smoluk
WydrukujWyślij do znajomego

ARCHIWALNE NUMERY

Wybrane artykuły z Portalu

zamknij
Nasza strona korzysta z plików cookies. Zachowamy na Twoim komputerze plik cookie, który umożliwi zbieranie podstawowych informacji o Twojej wizycie.
Przeczytaj jak wyłączyć pliki cookiesRozumiem