Z Japonią kojarzą nam się samuraje i sushi, stereotypowo – porządek, poświęcenie i kult pracy, na pewno jednak nie pozytywne zakręcenie, spontaniczność i humor. To będzie opowieść o tym, jak
poznałem na UEW Tamakiego i okazało się, że świat jest mój. Usiądźcie wygodnie…
Święta za pasem, już po pierwszych większych kolokwiach, może macie dość nauki, może zaczęły Was już powoli męczyć imprezy, może jeszcze sami nie wiecie, jak inaczej moglibyście organizować czas?
Albo po prostu się przeimprezowaliście...
Przybywam więc na ratunek z prostym, ale genialnym (!) rozwiązaniem wszystkim uciśnionym, wszystkim, których dopadł zimowy blues, a szczególnie wszystkim pierwszorocznym, którzy być może tak jak
ja, nie wiedzą, co mają ze sobą zrobić - rozwijajcie swoje pasje!
Od października tego roku wkroczyłem w mury Uniwersytetu Ekonomicznego we Wrocławiu i dowiedziałem się o możliwości nauki dodatkowego języka - za darmo. Jako biedny student pomyślałem:
Spróbuję!
Zapisałem się na japoński razem z moją koleżanką z grupy (pseudonim operacyjny „Pingwin”), pomyśleliśmy najprościej: „Co może pójść nie tak”? Otóż, jak się okazało - wszystko.
Na pierwszej lekcji przywitał nas niesamowicie miły Tamaki sensei, który nie mówi po polsku. Jakby tego było mało, zarzucił nas ogromem materiału i bezlitośnie nauczał trzech zupełnie nowych
alfabetów. A to sprawiło, że nasza grupa z dnia na dzień się wykruszyła. Przetrwali tylko najwytrwalsi.
I wiecie co? Warto było... Przede wszystkim znajomość języków obcych zawsze się przyda. Jeśli do tego ma się tak niesamowitego, pozytywnego nauczyciela, który prowadzi zajęcia tak, że żal
opuścić choćby jedne, jest genialnie.
Chcieliśmy się dowiedzieć wielu rzeczy o kulturze, ponieważ dla nas Polaków, nazywanych przez Japończyków poorando (biedakami) tak odmienny kraj, styl życia i kultura są pasjonujące.
O, i tutaj ciekawostka, którą usłyszeliśmy w sali
SJO UEW: Japończycy mają ponad 8 milionów bóstw i bożków – ci to dopiero są
przezorni... W kwestiach społecznych ich język potrafi być „szowinistyczny”: japoński ma określenie na złą żonę…, ale na złego męża już nie.
Jeśli chodzi o samo zwracanie się do siebie, Japończycy używają nazwisk, a nie imion, jak ma to miejsce u nas (no, chyba że są ze sobą w bliższych relacjach lub jeśli bierzemy pod uwagę członków
rodziny).
Od naszego wiecznie uśmiechniętego Tamakiego dowiedzieliśmy się, że jesteśmy pierwszą grupa, którą uczy japońskiego. Opowiada z taką pasją o swoich podróżach, o Japonii, o podróżowaniu po świecie i
marzeniach objechania całego globu, że nie jestem Wam tego w stanie opisac w króciutkim tekście.
Właśnie takie osoby nas inspirują, dają dodatkowy zastrzyk energii i motywują. Świat jest nasz, i Tamakiego!
Strzałeczka!
Eryk "Bleh", fot. Darek "Indi"